W pierwszym tegorocznym artykule wspomniałam o najnowszej pasji mojej rodziny, czyli podróżach Kamperem. Pasją tą zaraził nas mój mąż. Oczywiście pisząc nas, mam na myśli tylko Jego i siebie. Bo niestety najmłodsi członkowie Rodziny nie zapałali tak dużą miłością do tych podróży jak my. Wiadomo nastolatek ma swoje własne drogi i rzadko kiedy pokrywają się one z drogami Rodziców. No cóż mówi się trudno i kombinuje się jak tu sprzedać tego młodego człowieka z szalejącymi hormonami Babci, a samemu wyrwać się na łono przyrody. No i udało się. Korzystając więc z okazji wyruszamy naszym kamperem na prawdziwą podróż w czasie do Lanckorony.
Wyruszamy z rana w stronę Krakowa. Ale to nie jest cel naszej podróży. Głównym celem jest Lanckorona.
Jednak nie można dotrzeć do Lanckorony, nie zatrzymując się w tak znanym miejscu jak Kalwaria Zebrzydowska. Znanym przede wszystkim z Sanktuarium Pasyjno-Maryjnego , które jest jednym z najczęstszych celów pielgrzymek w Polsce. Jednak Kalwaria Zebrzydowska znana jest również osobom niewierzącym, jako jeden z głównych ośrodków przemysłu meblarskiego w Polsce.
Dróżki kalwaryjskie
Wokół wzgórz Kalwaryjskich rozciągają się tzw. dróżki kalwaryjskie, i właśnie przy zejściu się Dróżki Pana Jezusa oraz Dróżki Matki Bożej rozpoczęliśmy swoją wyprawę. Niewielkie miejsce parkingowe znajduje się przy Anielskim Moście. Sam most jest wyłącznie dla ruchu pieszego i nie sposób przejść obok niego obojętnie.
Przechodząc przez most, skierowaliśmy się na Dróżki Matki Bożej, by po chwili ukazała się nam Kaplica Apostołów Triumfujących. Niestety jej stan w niczym nie nawiązuje do nazwy kaplicy. Znajdując się tam po zmroku, można raczej poczuć się jak na planie filmu Stephena Kinga. Napięcie spotęgowało jeszcze zaglądnięcie do środka kaplicy. Ukazały nam się tam czarne worki z niezidentyfikowaną zawartością, które rozbudziły naszą wyobraźnię do granic możliwości.
Nie pozostało nic innego jak przyśpieszyć kroku i zawrócić do samochodu zanim zapadnie zmrok. Nie udało nam się dojść tzw. Dróżkami do Sanktuarium Maryjnego. Dojechaliśmy tam samochodem, jednak z racji popularności miejsca, nie znaleźliśmy przystani na nocleg dla naszego kampera. Pozostał tylko uroczy spacer i posiłek w bardzo urzekającej, kameralnej restauracji u podnóża Sanktuarium. Po zjedzeniu przepysznej kolacji, pozostało pokręcić się trochę w poszukiwaniu miejsca noclegowego. Na nocleg udaliśmy się w kierunku Lanckorony.
Podróż w czasie do Lanckorony
Aktualnie wieś, bo prawa miejskie straciła w 1934 roku, położona na zboczu Lanckorońskiej Góry ( 545 m.n.p.m). Tam krótki spacer po rynku, który przeniósł nas w czasie o kilkaset lat i znalezienie idealnej miejscówki na nocowanie.
Owa idealna miejscówka znajdowała się na niewielkiej półce skalnej na zboczu Lanckorońskiej Góry, poza obrębem zabudowań miejskich. Po przebudzeniu, poranny widok nie pozwalał na dalsze spanie. Szybka toaleta i wyjazd ku lanckorońskiemu rynkowi.
Rynek w Lanckoronie z doskonale zachowaną architekturą drewnianą. Tutaj po prostu czas się zatrzymał. Nie jest to jednak skansen, wszystkie domy są zamieszkane.
Jedną z większych atrakcji Lanckorony jest XIV wieczny zamek, a właściwie jego ruiny. Zamek ten, zwany Zamkiem Lanckorońskich powstał za panowania Kazimierza Wielkiego. Przez lata wielokrotnie zmieniał swoich właścicieli. Mieli tutaj również swoją twierdzę konfederaci barscy.
Zamek znajduje się na wzgórzu, na którego wejście zimą może przysporzyć troszkę problemów. Ale warto, bo widok z niego jest wprost bajeczny.
Nasyciwszy się widokiem panoramy, wróciliśmy na rynek polskiego Miasta Aniołów. Skąd taka nazwa? Legend na ten temat jest dość dużo, jedno jest pewne, anioły z pewnością rozpościerają swoją pieczę nad tym miastem. Sprawiają, że artyści potrafią tutaj odnaleźć natchnienie i pasję do tworzenia. Same anioły są symbolem, który jest wszechobecny w tej wsi.
W czasie podróży uwielbiamy słuchać muzyki.
Postanowiłam przeszukać internet i okazało się, że i o Lanckoronie napisano piosenkę. Marek Grechuta w „Sen o Lanckoronie” oddał prawdziwego ducha tego miejsca. Sam Marek Grechuta został pośmiertnie nazwany Aniołem Lanckorony,
„…stroma uliczka biegnie do piekarni, stygnie na półkach owoc żmudnej pracy ..” – no już bardzo głodni postanowiliśmy zajrzeć do tej piekarni, gdzie od 100 lat chleb wypiekany jest w ceramicznym piecu opalanym drewnem.
Na pamiątkę pobytu jeden anioł ceramiczny przyjechał z nami do domu. Bo też te ceramiczne anioły wyrabiane w Lanckoronie są prawdziwą ozdobą tego miasteczka.
To miasto dalekie od „tupotu szybkich spraw” warte jest odwiedzenia. Zatrzymania się na chwile w tym życiu, które ucieka za szybko… My z pewnością tam wrócimy, tym razem jednak latem, trasę już planujemy.