Nepal, to kraina gór o podniebnych szczytach, okrytych wiecznym lodem i wilgotnej tropikalnej dżungli. To również kraj osobliwej architektury i wspaniałych świątyń o kilkupiętrowych dachach oraz charakterystycznie wygiętych narożnikach. Leżąca u podnóża Himalajów Dolina Katmandu, odkąd tylko wiedza o niej dotarła do ludzi spoza Azji, była miejscem magicznym i wyjątkowym. Pełna legend o potężnych bóstwach i historii o starożytnych królestwach, wraz z początkiem himalaizmu stała się główną bazą wypadową do krainy Yeti. Jakiś czas później, za sprawą swojego położenia z dala od zachodniej cywilizacji oraz bezproblemowej dostępności marihuany, stała się również mekką hipisów. A co dziś oferuje Dolina Katmandu?
Wczesny poranek, wokół autobusu gromadzi się tłum.
Przybywa międzynarodowych pasażerów oraz tubylców. Na dach pojazdu ładowane są niezliczone bagaże oraz kosze ze wszystkim, nawet ze zwierzętami. Wreszcie wśród przeraźliwie głośnych dźwięków klaksonu, nasz autobus trzeszcząc na zdezelowanych resorach, startuje z dworca. Zanim na dobre oddaliliśmy się się od granicy indyjsko-nepalskiej, kierowca już coś reperuje pod maską. Po pewnym czasie droga zaczyna piąć się wzwyż. Pierwsza przełęcz odsłania wspaniałe widoki, które towarzyszyć nam będą przez kilka godzin niełatwej podróży.
Dookoła góry, nie te najwyższe i najbardziej majestatyczne, ale bardzo malownicze.
Wąwozy, doliny oraz zbocza . Nieraz po kolejnym zakręcie, z okien autobusu widnieje przepastna otchłań. Ciekawie wygląda praca niby konduktora. Siedzi na dachu, nagle gwiżdże i tłucze w okno lub drzwi. Następnie, zeskakuje w biegu i ostrzega przed nadjeżdżającym z naprzeciwka samochodem. Drogi nie są pokryte asfaltem a skały napierają, jakby chciały zwalić się na drogę całym ciężarem. Ma się wrażenie, że klaksony pełnią rolę świateł mijania oraz stopu. Droga, która wiedzie do stolicy Nepalu – Katmandu, wije się serpentynami po zboczach. W dole rzeka oraz epickie widoki. Wysokie urwiska a na nich przylepione maleńkie domki i tarasowe pola. I nagle nadchodzi długo oczekiwana chwila.
W oddali ukazują się białe lodowce Himalajów.
Kontrasty pomiędzy soczystą zielenią w dolinach i bielą górskich szczytów, są tak wielkie, że chwilami odnosi się wrażenie iż obraz staje się nierealny. Również późnym popołudniem, gdy zachodzące słońce zmienia biel gór na kolor pomarańczowo-czerwony, łańcuch Himalajów zaczyna przypominać wielkie teatralne dekoracje. Widać je tylko przez chwilę. Kolejne zakręty i inne widoki – wiszące mosty. Jedziemy wolno, ale w końcu dojeżdżamy do Katmandu. Za nami długie godziny spędzony w drodze.
Tym oto sposobem docieramy do hotelu w turystyczno-handlowej dzielnicy Katmandu, Thamel. Turyści z najdalszych zakątków świata najczęściej od tego miejsca zaczynają przygodę z Nepalem. Thamel to hałaśliwa, pełna sklepów, biur podróży, hoteli i restauracji dzielnica miasta z wąskimi, ruchliwymi uliczkami.
Pierwsze wrażenia są dla nas jednak bardzo pozytywne.
Na ulicach panuje chaos. Jest on jednak kontrolowany, w przeciwieństwie do Dehli. Wszechobecny hałas nie tłumi myśli. Z twarzy Nepalczyków nie znika uśmiech. Są życzliwi, pomocni, ale nie nachalni. Turysta nie ma najmniejszych powodów do obaw. Traktują nas tutaj lepiej niż swoich, troszczą się o to czy niczego nam nie brakuje i czy nam się podoba.
Wokół przepiękna, misterna i zachwycająca buddyjska architektura z odcieniem lamaizmu.
Centrum Katmandu skupia się wokół wpisanego na listę UNESCO Durbar Square. Pomiędzy zwartą zabudową starówki a bardziej przestronnymi dzielnicami nowszej części stolicy, widać wyraźną różnicę. Nie ma tu wieżowców, szerokich alei, wielkich centrów handlowych. Można za to zanurzyć się w atmosferę miasta tętniącego własnym życiem i poznać bliżej zwyczaje jego mieszkańców.
Życie religijne toczy się w wielu punktach miasta. Przy placu znajduje się olbrzymi pałac królewski w otoczeniu wielu świątyń. Przed wejściem do pałacu-świątynie, wybudowane pomiędzy XII a XVIII wiekiem, są poświęcone zarówno bóstwom hinduistycznym jak i buddyjskim. Elementy hinduizmu, buddyzmu, tybetańskiego bon czy nawet islamu mieszają się tutaj od zawsze. Zaowocowało to nie tylko niespotykaną architekturą, ale przede wszystkim wielką otwartością Nepalczyków w kwestiach religijności.
Największą i wzbudzającą największe zainteresowanie, zwłaszcza wśród miłośników Kamasutry jest świątynia Shivy, Maju Deval o belkach stropowych pokrytych rzeźbami erotycznymi.
Spośród dziesiątek świątyń szczególną uwagę przyciągają Kasthamandap oraz Kumari Ghar.
Pierwszy jest olbrzymią, otwartą świątynią wybudowaną w XII wieku, jak głosi legenda, z drewna uzyskanego z jednego drzewa. Podobno Kathmandu wzięło swoją nazwę od nazwy tej świątyni. Drugi obiekt, Kumari Ghar, jest domem „żywej bogini Kumari”. Kumari to dziewczynka, która nie weszła jeszcze w okres dojrzewania, specjalnie wybrana i uznawana za inkarnację bogini Taledźu. Kumari jest czczona przez nepalskich hinduistów i część buddystów, choć nie przez buddystów tybetańskich.
Kult Kumari sięga korzeniami X w.
Wówczas to w południowej Azji zaczęto w obrzędach hinduistycznych i buddyjskich traktować młode dziewczęta i chłopców jako wróżbiarzy, pośredników między światem boskim a ziemskim. Te ich domniemane wieszcze zdolności, szczególnie interesowały azjatyckich władców. Setki lat później tradycję podjęły ludy żyjące na obrzeżach subkontynentu indyjskiego – w Kaszmirze, Assamie, Bengalu Zachodnim, Tamilnadu i Nepalu. Kumari są otaczane czcią. Według wierzeń potrafią przewidywać przyszłość i leczyć choroby (zwłaszcza choroby krwi), a także spełniać życzenia i udzielać błogosławieństw chroniących przed złym losem. W Nepalu jest kilka Kumari, czasem nawet więcej niż jedna w jednym mieście. Najbardziej znana jest jednak „Kumari królewska” z Kathmandu. Proces selekcji Kumari z Katmandu jest szczególnie rygorystyczny . Wyznawcy wierzą, że jest ona wcieleniem bogini aż do wejścia w okres dojrzewania. Wierzy się także, że poważna choroba dziewczynki lub strata dużej ilości krwi również jest znakiem, że bogini ją opuściła.
Przechadzając się uliczkami stolicy odnosi się wrażenie, że każdy najmniejszy skrawek Katmandu to muzeum pod gołym niebem.
Niemalże na każdym rogu stoi jakaś świątynia. Stare miesza się tu z nowym, święte dotyka tego, co zupełnie ludzkie. Budda trzyma pod rękę bogów hinduistycznego panteonu. Świątynie kamienne, świątynie drewniane. Różne typy architektoniczne, odmienne gesty modlitewne i rytuały.
Katmandu jest jak hipnotyzujący wir, pełen różnych tonacji, barw i zapachowych nut. Gdy pochwycisz jeden jego element, od razu nasuwa się następny. Od pierwszego momentu zachwyca w nim wielość języków i obyczajów, dziesiątki grup etnicznych oraz subtelne przenikanie się występujących tu religii.
Na ulicach królują hordy motorów, rowerów oraz riksz. Wszystkie te pojazdy, wymieszane razem na jednej drodze, tworzą trudny do opisania harmider. Wyznaczone pasy do jazdy w każdym kierunku, w praktyce stanowią jedynie drobną sugestię. Ruch pomimo całego zamieszania, zgiełku, hałasu i ilości pojazdów odbywa się w miarę płynnie. Na miejscowych targach oszałamiają barwami warzywa i owoce, a ulicami przepływa niezliczony tłum. Widać również wyraźną przepaść pomiędzy bogactwem a nędzą.
Jedną z najbardziej nietuzinkowych atrakcji Katmandu jest niewątpliwie kompleks świątynny Swayambhunath.
To jedno z najstarszych miejsc religijnych w Nepalu. Góruje nad miastem od V wieku. Miejsce znane również jako Monkey Temple – Świątynia Małp. Swayambhunath jest jednym z najbardziej świętych miejsc pielgrzymek buddyjskich w Nepalu. To nie tylko wspaniały punkt widokowy na całe miasto. Dojście do kompleksu wyznacza 365 stromych schodów. Cenną nagrodę za ich pokonanie, otrzymujemy na szczycie. Rozciągająca się w dole panorama Katmandu w otoczeniu modlitewnych flag, oraz dźwięku mantr jest niezapomniana i zapada w pamięci na zawsze.
Fot. Łukasz Cyganek
Zapach kadzideł drażni nozdrza. Te same słyszane wszędzie rytmy, odnosi się wrażenie, że wypełniają tutaj całą przestrzeń. Wierni przemieszczając się wokół stupy zgodnie z ruchem wskazówek zegara wypowiadając przy tym słowa mantry „Om Mani Padme Hum”.
Chorągiewki modlitewne kołyszą się na wietrze. Ten niemal mistyczny obrazek zakłócają krzykliwe Makaki biegające po stupie nad naszymi głowami. A na wszystko to z góry spoglądają z dostojeństwem i spokojem wielkie oczy Buddy Wszechwidzącego. Sama budowla stoi na wielkiej mandali, która symbolizuje wszechświat. Każdy zakamarek tego kompleksu zachwyca, nie sposób objąć całości zmysłami. Trzeba zatopić się w jego mistycznej atmosferze.
Nie raz i nie dwa gubimy się w zaułkach miasta.
Spacerując brukowanymi uliczkami, mijamy kaczki, krowy i kury. Zaglądamy w głąb górskich uliczek, czasem odnajdując przygarbioną babcię siedzącą na progu domu, innym razem grupę staruszków grających w karty. Nepalu, podobnie jak Indii, się nie odwiedza. Nepal się przeżywa. Człowiek, otoczony przez kolory, kształty, dźwięki i zapachy o intensywności niespotykanej nigdzie indziej traci oczywistą dotąd pewność, że poukładany świat, w którym żyje na co dzień, naprawdę istnieje.
Niewiele natomiast pozostało po dawnym ruchu hipisowskim.
Poza paroma nazwami hosteli i restauracji, oraz słynną ulicą Freak Street, zawdzięczającą swoją nazwę ich ekscesom, jest to zamknięta karta historii. Faktu tego nie zmienia również, wciąż powszechna dostępność narkotyków. Marihuanę czy haszysz można kupić od wszechobecnych handlarzy oferujących towar nawet w bliskiej obecności policjantów. Ci, którzy nie chcą płacić, mogą wybrać się na malowniczy spacer po dolinie, aby napotkać bujne samosiejki. Warto jednak pamiętać, że używanie narkotyków oficjalnie jest nielegalne, a próba ich przewozu przez granicę jest jednym z najgorszych pomysłów, na jaki można wpaść.
Tym, których magia Nepalu nie pochłonie bez reszty, pozostaje skorzystać z ostatniej wielkiej atrakcji Kathmandu, usług niezliczonych biur trekkingowych, które niemal od ręki zorganizują wyprawę w okolice któregoś z ośmiotysięczników. Aby uniknąć przykrych niespodzianek, warto w takim przypadku skorzystać jednak z usług dobrej i sprawdzonej agencji. Wyprawa taka to jednak zupełnie inna historia od tego, co czeka na turystów w słonecznej i spokojnej dolinie Katmandu… Jednak, niezależnie o d tego, jakie formy wypoczynku nas interesują, możemy mieć pewność, że w tym niezwykłym kraju znajdziemy coś dla siebie. Możemy wybrać się na ekstremalny rafting po himalajskiej rzece, zaprzyjaźnić się z dziką zwierzyną tropikalnej dżungli, udać się na górską wędrówkę w niższych partiach Himalajów lub spróbować swych sił pokonując wysokie przełęcze i zdobywając ekscytujące szczyty.
Zobaczymy przy tym cały szereg górujących nad światem ośmiotysięczników. Nie trzeba być doświadczonym alpinistą, aby dotknąć dachu świata.